mardan03 - 2008-12-20, 21:23
Prezydent wracał z Gdańska do Warszawy. Po drodze świta zatrzymała się w restauracji na obiad. Dostali oddzielny stolik, w zacisznym kącie, kelner przyniósł menu, po krótkim czasie wrócił, zebrał zamówienia i odszedł.
Borowiki zamówiły zwykłe polskie jedzenie, prezydent zarzyczył sobie zupę z żółwia. Po jakimś czasie kelnerzy zaczęli wnosić jedzenie na salę, ochrona dostała zamówione specjały, prezydent czeka... Mija 5 minut, 10 minut, 20 minut, w końcu szef ochrony zdegustowany postanowił osobiście pofatygować się do kucharza, wchodzi do kuchni i wali prosto z mostu...
- BOROWIK: q..... co to ma być? Nie wiesz pan kto siedzi na sali?
- KUCHARZ: ależ wiem, cały jestem zdenerwowany, ale proszę zobaczyć, co ja temu głupiemu żółwiowi chcę odciąć łep, to chowa go w skorupę, no dobrać się do niego nie moge...
- BOROWIK: dawaj pan tego żółwia...
po czym zapakował żółwiowi palec w dupsko, żółw natychmiast wystawił głowę, ciach i po krzyku...
na to odzywa się kucharz,
- KUCHARZ: to genialne, naprawdę sam bym na to nie wpadł, jak pan to wymyślił?
- BOROWIK: widział pan u prezydenta szyję?
- KUCHARZ: noo nie
- BOROWIK: no właśnie, a krawat jakoś trzeba wiązać...
GAZDA - 2008-12-20, 22:00
hehe
mardan03 - 2008-12-20, 22:06